wtorek, 4 sierpnia 2015

[1x4] Maybe it is time for normal life?

I znowu to robię. 
Tylko taka myśl tkwi mi w głowie i nie umiem się jej pozbyć. 
Stoję ubrana jak klaun przed jedynym budynkiem do którego naprawdę chciałam się dostać a nawet nie umiem zrobić kroku, by znaleźć się w środku. 
-Chodź, Kimberly. Wyglądasz pięknie. - powiedział James po czym delikatnie mnie objął. 
Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się delikatnie. Chyba tylko on wie co i kiedy powiedzieć. Humor od razu mi się poprawił, choć do dobrego samopoczucia mi było jeszcze daleko. 
"Pamiętaj co mówiła ciocia. Wypnij pierś i idź spokojnym, ale pewnym siebie krokiem." - powtórzyłam sobie w myślach chyba już po raz setny dziś. 
-Wchodzimy na trzy? - spytał blondyn
-Na trzy. - odparłam
-Raz... dwa ..... trzy. - chłopak poszedł przodem, ale cały czas trzymał mnie za rękę, więc wyszło na to, że pociągnął mnie za sobą. 
W sumie dobrze się stało. gdyby tego nie zrobił, pewnie nigdy nie weszłabym do środka. 
A dzięki temu znalazłam się w samym środku szkoły, na rozpoczęciu roku szkolnego. 
Poprawiłam po raz tysięczny moją sukienkę po czym wzięłam kilka uspokajających oddechów. 
-Chodź, przedstawię Cię. - powiedział James i zaprowadził mnie do swoich przyjaciół
Była to dwójka chłopaków. Obydwaj wyglądali na przeciętnych Amerykaninów -Cześć chłopaki, to jest Kimberly. - przywitał się z przyjaciółmi mój kuzyn. - To jest Neil, a to Brian. - przedstawił najpierw pierwszego a potem drugiego chłopaka
-Miło was poznać. - tylko tyle udało mi się wydukać.
-Przyjemność to ujrzeć tak cudowną osobistość w murach tego oto budynku. - odparł Neil, po czym delikatnie się skłonił. Wywołało to na mojej twarzy szeroki uśmiech.
-Nie przejmuj się nim, on zawsze robi z siebie błazna. - powiedział rozbawiony Brian - Idziemy już?
-Pewnie. - James poprowadził nas do Sali gimnastycznej, gdzie miało odbyć się rozpoczęcie roku



Dopiero kiedy zobaczyłam ile uczniów ma ta szkoła, zrozumiałam co miał na myśli James, że przez pierwsze miesiące mogę mieć lekkie problemy z ogarnięciem szkoły. Sądziłam, że chodzi mu o sam budynek, podczas gdy on mówił o uczniach.
  Przystanęłam na dłuższą chwilę, lecz praktycznie od razu się otrząsnęłam. Stwierdziłam, że co ma być to będzie. Teraźniejszości nie zmienię.
Skoro dokonałam wyboru jakim było to liceum, to muszę się go trzymać choćby nie wiem co. 
Tak więc wzięłam się w garść i podążyłam za Jamesem, Brianem i Neil'em.
Przystanęliśmy dokładnie na samym środku sali. Ja automatycznie schowałam się za chłopakami, dzięki czemu od razu poczułam się lepiej. Nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi.
Po chwili zaczęłam słyszeć jak ktoś wymawia imię mojego kuzyna.
-Czy to ten James o którym mi mówiłaś? Jest taki przystojny! Nie tylko to, w lato widziałam jak biega. A jakie on ma mięśnie! Dziewczyno, lepszych nie widziałam nigdy!  - szeptały między sobą dziewczyny. Nic po sobie nie dałam poznać, ale w duchu śmiałam się z nich w najlepsze. Jak można tak kogoś obgadywać, choćby nie wiem w jak dobry sposób. Nie lepiej byłoby im podejść do Jamesa i po prostu zaprosić go gdzieś? Widać dla nich lepiej jest po prostu marzyć o nim zamiast próbować spełniać to marzenie.
Czasem nie rozumiem innych dziewczyn.




-Dobrze, dziękuję wam bardzo za uwagę. Pamiętajcie, żeby jutro być na czas w szkole. Przecież nikt z was nie chce zaspać pierwszego dnia. - powiedział żartobliwym tonem pan Johnsonn, mój nowy wychowawca. - Do jutra. Kimberly, mógłbym prosić Cię, żebyś została na chwilę?
-Oczywiście, proszę pana. - odparłam ciekawa o co chodzi
Czekałam spokojnie w ławce aż ostatnia osoba opuści klasę, po czym pan Johnsonn przymknął drzwi od klasy.
-Nie będę owijał nic w bawełnę Kimberly. Martwi mnie trochę to, że do tej pory nie uczęszczałaś do żadnej szkoły.
-Miałam nauczanie domowe. - od razu chciałam to sprostować
-Wiem, twoja ciotka była u mnie parę dni temu i wyjaśniła mi wszystko. Nie mówię, że twoje wyniki w nauce są złe. Powiedziałbym nawet, że są wybitne. Bardziej martwię się o to, że możesz mieć psychiczne problemy ze szkołą. Nigdy nie miałaś z tym styczności, więc to może być dla ciebie dużo trudniejsze do przejścia. Daj mi znać jeśli tylko w jakikolwiek sposób mógłbym pomóc.
-Oczywiście panie Johnsonn. - odparłam
-Jeszcze jedno. Twoja ciotka nie chciała tego mówić, więc może ty to zrobisz. Dlaczego do tej pory nie uczęszczałaś do szkoły?
-To prywatna sprawa, o której nie lubię mówić. - odparłam, po czym pożegnałam się z wychowawcą i opuściłam klasę
Skręciłam w prawo, w korytarz wiodący do wyjścia, gdy nagle usłyszałam za sobą kroki.
-Dość skryta jesteś, wiesz? - usłyszałam za plecami

wtorek, 30 czerwca 2015

[1x3] Time finally start living

Dzisiejszy dzień zaczął się jak każdy inny. Rozpoczęłam go od szybkiego prysznica, po czym zaczęłam myśleć w co się ubiorę. Zdecydowałam się na czarne szorty, luźną bluzkę i niebieskie trampki. Dołożyłam do tego torebkę, kolczyki w kształcie różyczek, włosy spięłam w wysokiego kucyka a na nos założyłam standardowo moje okulary z czarnymi oprawkami. Byłam gotowa do wyjścia. Najpierw jednak zeszłam do kuchni i wypiłam świeży sok pomarańczowy.
Na koniec umyłam zęby i byłam gotowa. 
-Już idę. - powiedziałam do wujostwa siedzącego w salonie. 
Wyszłam na dwór i od razu poczułam podmuch gorącego i wilgotnego powietrza. Właśnie taka temperatura panował w Kalifornii. Na początku ciężko było mi się do tego przyzwyczaić, jednak teraz to już dla mnie norma. Chociaż czasem nadal mnie to męczy. 
Szłam właśnie do lokalnego centrum handlowego. 
Ciocia odkąd oznajmiłam, że chce iść do normalnego, publicznego liceum namawiała mnie na zakupy. W końcu, po 3 tygodniach, uległam. Jakoś nie cieszę się na zakupy. Nigdy ich nie lubiłam. Zgodziłam się tylko dla świętego spokoju.


Spędziłam już w galerii ponad godzinę a mimo tego nie byłam w żadnym sklepie. Siedziałam cały ten czas w Starbucksie, pijąc moje ulubione Latte Macchiato.
Jakoś mi się specjalnie nie śpieszyło z zakupem ubrań, miałam na to cały dzień.W końcu stwierdziłam, że pora zacząć szukać ubrań. Wzięłam swoje rzeczy po czym skierowałam się do wyjścia. W drzwiach minęłam grupkę nastolatków, brunetkę, Hiszpana i bruneta. Właśnie brunet zwrócił moją uwagę. Miał ciemne, brązowe oczy i błyszczące włosy. Kiedy na mnie spojrzał, uśmiechnął się szeroko, ja na to delikatnie uniosłam kąciki ust. Nie wiem tylko z jakiego powodu. Czy dlatego, że chciałam być miła czy dlatego, że cała sytuacja mnie rozbawiła. W sumie rzadko kiedy kto się do mnie tak uśmiecha bez powodu. A może miałam coś na twarzy?



Jestem właśnie w przebieralni, ale jest mały problem. Tu nie ma żadnego lustra. Delikatnie wyjrzałam z przebieralni i zobaczyłam, że na korytarzu jest pełno luster. Widać nie zauważyłam ich wcześniej. Byłam ciekawa czemu akurat tak je ustawiono.
Wyszłam zza zasłonki i udałam się do najbliższego lustra. Nie byłam pewna tego czy powinnam mieć na sobie tą sukienkę. Była ona w mocnym, żółtym kolorze, z koronką i rękawami 3/4, a do tego bardzo opinająca się na mnie. Nigdy nie czułam się dobrze w tak obcisłych rzeczach, ale w sumie podobało mi się to, jak wyglądam.
Zauważyłam, że jakaś dziewczyna mi się przygląda, ale nie przejęłam się tym zbytnio, bo po chwili odwróciła już wzrok. A ja udałam się znowu do przebieralni.
Tym razem wybrałam dość luźną, czarną sukienkę. Do tej nie byłam jednak przekonana, choć praktycznie wszystkie moje ubrania są w takich neutralnych, niczym nie wyróżniających się kolorach jak bordo, beż, biel czy czerń.
Ponownie wyszłam zobaczyć się w lustrze. I już wiedziałam, że nie kupię tej sukienki.
Nigdy nie miałam na sobie tyle czerni naraz, zwykle były to spodnie bądź bluzka. Teraz byłam ubrana w ten kolor od stóp do głów. Zauważyłam wtedy, że mam bardzo wyraźne worki pod oczami, które są wręcz śliwkowe, mam przygarbioną postawę i nie wyglądam zbyt atrakcyjnie.
-Wybierz tę żółtą, wyglądasz w niej pięknie. - usłyszałam zaraz za sobą. Obróciłam się i zobaczyłam tą dziewczynę, która wcześniej mi się przyglądała. Musiała podejść do mnie podczas moich rozmyślań.
W odpowiedzi tylko się uśmiechnęłam po czym pognałam do przebieralni, nie miałam pojęcia co miałabym jej odpowiedzieć. Szybko przebrałam się w swoje rzeczy po czym udałam się w stronę kasy. Po drodze wzięłam jeszcze 3 pary kolczyków, które rzuciły mi się w oczy zaraz po wejściu do sklepu. Tak jak poradziła mi dziewczyna, kupiłam żółtą sukienkę. Nie była bardzo droga, więc stwierdziłam, że nawet jeśli ja nie będę w niej chodzić, mogę ją komuś oddać.






Po kilku godzinach skończyłam zakupy. Zaopatrzyłam się w kilka par legginsów i spodni, parę bluzek i topów oraz w 1 spódniczkę i 1 sukienkę.
Podczas drogi do domu znowu zaczęłam rozmyślać nad sobą. Stwierdziłam, że osoba którą jestem aktualnie, to przeszłość. Chciałam się zmienić, nie jakoś bardzo, ale trochę. Chociażby zacząć od noszenia ubrań w kolorze innym jak czerń i biel, ubrań bardziej kolorowych.
I przede wszystkim chciałabym być bardziej śmiała, nie mam czasem nawet odwagi się odezwać do ludzi. Jedyne osoby z którymi rozmawiam to wujek, ciocia i James. Tylko te osoby.
Tylko oni.
To w sumie smutne, że w domu potrafię być tak śmiała, oczywiście jak na mnie, a wśród innych ludzi nawet nie umiem się odezwać. Czuję wtedy jakby strach paraliżował mnie od środka, jakbym miała własnego strażnika. Tylko on nie pilnuje moich sukcesów, wręcz przeciwnie Czuję jakby zawsze pragnął tylko moich porażek.

sobota, 13 czerwca 2015

[1x2] A New Beginning


Od czasu tragicznego 6 lipca nic nie było takie samo. 
Kimberly praktycznie się nie odzywała, praktycznie nie jadła. Przestała nawet chodzi na treningi karate.Wszystko dla niej straciło sens, bo nie było już przy niej jej anioła stróża, jej taty. 
Minął miesiąc, Dokładny miesiąc odkąd było trzęsienie ziemi. 
Cała Atlanta była pogrążona w biedzie, każdy próbował odbudować to co zostało.
Dla jednych było to proste, a dla innych wręcz niemożliwe.
Właśnie do tych drugich należała Kimberly. Nie sądziła, że kiedykolwiek może znowu zaznać szczęścia i radości.



-Kimberly, chodź już. Musimy się śpieszyć jeśli chcemy zdążyć na samolot. - zawołała kobieta do dziewczynki
-Już idę. - odparła po czym ostatni raz spojrzała na grób.
Jej oczy przesunęły się po epitafium. "Jest taki ból o którym lepiej nie mówić, bowiem najlepiej wyraża go milczenie."
W jej oczach pojawiły się łzy, lecz powstrzymała je przed spłynięciem po policzkach. Nie mogła sobie pozwolić by znowu płakać, musi pokazać, że jest silna. Nie ważne jak mocno by cierpiała, nie mogła okazać słabości.
"Otrząśnij się Kim." - ganiła się w duchu. Szybko otarła oczy i uśmiechnęła się, A przynajmniej starała się by wyglądało to na uśmiech.
W końcu podniosła się z kolan i ruszyła w stronę taksówki. W środku czekała już na nią ciocia. Blondynka szybko zajęła miejsce z tyłu, przy oknie i zapięła pas. Czekała ją prawie godzina jazdy na lotnisko, więc usiadła wygodnie.
Lily Brown, bo tak właśnie nazywała się ciocia Kimberly, chciała zagadać dziewczynkę, ale gdy zobaczyła jak ta jest zamyślona, odpuściła sobie.
"Jest taka dojrzała. A ma dopiero 9 lat." - kobieta nie mogła wyjść z podziwu jak szybko Kimberly musiała dorosnąć, jak wiele spadło na jej drobne ramiona.
Kobieta dowiedziała się o śmierci brata kilka dni po zdarzeniu. Nie mogła od razu przyjechać, mimo że bardzo chciała. Musiała załatwić wiele spraw, więc zjawiła się dopiero po 2 tygodniach. Kolejne 2 spędziła z Kimberly. Chciała by dziewczynka jej zaufała. Widziały się zaledwie raz, więc to nic dziwnego, że blondynka jej nie ufała, bo jej nie znała.
Teraz jest inaczej. Mała Crawford ufała Lily jak nikomu innemu, bo w sumie nie ma komu zaufać poza nią.



Podczas gdy Lily myślała o tym jak Kimberly szybko dorosła oraz martwiła się o jej przyszłość, dziewczynka myślała o tym jak jej życie teraz się zmieni.
Miała od teraz mieszkać z ciocią, wujkiem i ich 10-letnim synem. Z wujostwem widziała się zaledwie raz, Jasona widziała kilka razy. Spędzali razem prawie każde wakacje, dopóki ich dziadkowie nie przenieśli się 2 lata temu do domu spokojnej starości. Wtedy kontakt się urwał.
Bała się jak to będzie. Nie wiedziała jak wujek i kuzyn na nią zareagują. Przez pewien czas próbowała przypomnieć sobie jak jej wujek ma na imię. Wiedziała, że jakoś na "J". Ale co dalej?
James? Jonathan? Nie, imię było krótkie.
Wtedy ją oświeciło! Jim! Tak właśnie miał na imię jej wujek. Jim Brown.
Potem nadszedł czas na kolejne rozmyślania. Kim zastanawiała się jaka jest Kalifornia.
Z opowieści taty pamiętała, że jest ona gorąca, wilgotna oraz bardzo zatłoczona. Mnóstwo rzeczy się tam dzieje, ale ludzie są uprzejmi dla siebie. No i plaże! Tata zawsze mówił o nich najlepsze rzeczy. Piękne zachody Słońca, ogromne ilości piasku, niesamowite fale.
To wszystko, te wspomnienia wywołały niewielki uśmiech na twarzy Kimberly. Niby nic, ale w jej obecnym stanie to naprawdę wiele.



-Jesteśmy na miejscu. - powiedziała Lily po czym zaczęła otwierać drzwi od srebrnego Mercedesa. Dziewczynka przetarła lekko zaspane oczy, po czym oniemiała z wrażenia. Dom cioci był ogromny! Oczywiście o ile można było nazwać go domem. Dla małej dziewczynki był on niczym pałac, zamek. Wysiadła z samochodu po czym nieśmiało podążyła za dorosłą. 
Nie mogła się napatrzeć na dom w jakim od teraz będzie mieszkać, przez co potknęła się na ścieżce, na szczęście łapiąc w ostatniej chwili równowagę. Przez ten incydent oprzytomniała i postanowiła bardziej uważać. Lily otworzyła drzwi do domu i weszła do środka. Dziewczynka wzięła kilka głębokich oddechów po czym również przekroczyła próg. 
Spodziewała się dość chłodnego powitania, w końcu nie dość, że była przybłędą to do tego praktycznie nic nie wiedziała o swojej nowej rodzinie.
Zamiast tego od razu została porwana w silne ramiona, czuła też jakieś drobniejsze. Okazało się, że to wujek wraz z kuzynem. Trwali w takim uścisku dobre kilka minut.
-Witaj w domu. - powiedział Jim kiedy już puścił Kimberly. Dziewczynka spojrzała na niego, a w jego oczach ujrzała miłość i ciepło.
Poczuła się kochana po raz pierwszy od miesiąca. Chyba tego naprawdę potrzebowała.
-Pewnie jesteś bardzo zmęczona. Pokażę ci twój pokój. - zaproponowała ciocia po czym delikatnie położyła rękę na ramieniu dziewczynki i zaprowadziła ją schodami na górę domu.
Po drodze mówiła gdzie co jest. Dziewczynka zapamiętała, że łazienka znajduje się pod schodami, ale jest ona dla gości, znajduje się tam tylko umywalka i muszla klozetowa, dalej na przeciwko drzwi wejściowych jest kuchnia a po drodze, po lewej salon. Na górze po lewej stronie znajduje się pralnia i sypialnia wujostwa. Natomiast po prawej pierwsze drzwi to pokój Jasona, a ostatnie to jej sypialnia. Ciocia wyjaśniła, że kiedyś była tam istna graciarnia. Wszystkie narzędzia, zabawki i inne niepotrzebne rzeczy znajdowały się właśnie tam. Teraz został on przerobiony na pokój dla dziewczynki.
Kimberly spodziewała się zobaczyć na szybko urządzony pokój, zamiast tego ujrzała sypialnię niczym ze snów
-Jest wspaniały - tylko tyle dziewczynka była w stanie powiedzieć 
-Właśnie dlatego jesteś u nas dopiero teraz. Szykowaliśmy go dla ciebie od 3 tygodni
-Dziękuję. 
Kimberly miała już iść spać, kiedy usłyszała jak ciocia wchodzi do pokoju, od dziś juz jej pokoju. 
-Mogę o coś zapytać?
-Oczywiście skarbie. - odparła Lily
-Czemu wyjechałaś? I czemu nie kontaktowałaś się z nami? 
-To nie takie proste, kochanie. -Lily usiadła na skraju łóżka po czym zaczęła gładzić włosy blondynki - Wyjechałam, bo twój dziadek był od zawsze dla mnie bardzo surowy i wymagający, wiem ze chciał dla mnie jak najlepiej, ale w niektórych sprawach moim zdaniem przesadzał. Więc kiedy tylko mogłam, zniknęłam. Na początku utrzymywałam z wami kontakt, jednak potem to mnie zbyt bolało. Myśl że nie mogę być przy was, patrzeć jak dorastasz. Jesteś moją chrześnicą, więc to było dla mnie naprawdę ważne. Teraz żałuję, że tak się stało, ale nie zmienię przeszłości. Choć czasem bym chciała. -Lily przymknęła oczy po czym zaczęła powoli wstawać- A teraz już śpij. Dobranoc
Pocałowała Kimberly w czoło po czym skierowała się do drzwi.
Kiedy je zamykała usłyszała jeszcze ciche 
-Dobranoc, ciociu.
Bardzo ją to wzruszyło, ponieważ Kimberly nazwała ją tak pierwszy raz w życiu.



Lata mijały i Kimberly z każdym dniem robiła się coraz piękniejsza, dojrzalsza ale i coraz bardziej zamknięta w sobie. Mimo, że rozmawiała z rodziną to nie tak dużo jak wcześniej. Mnóstwo czasu spędzała w swoim pokoju. 
Jeśli chodzi o szkole to nie miała przyjaciół, bo miała nauczanie domowe. Lily bała się o nią. O to, że może być wytykana palcami, bo nie jest towarzyska. Kim ani trochę to nie przeszkadzało. Do pewnego czasu. 
To był czas kiedy miała 16 lat. W tym wieku miała iść do liceum. Nie chciała już indywidualnego nauczania. Chciała mieć normalne życie, mieć znajomych. Nie wiedziała jak to zrobi, ale wiedziała, że tego dokona. 
Musiała. W końcu była sobą, niezwykle silną nastolatką, która chciała pokazać światu swoją osobę.

sobota, 6 czerwca 2015

[1x1] The worst day of my life



 *W momencie rozpoczęcia wszyscy bohaterowie mają po 9 lat*

-Tak Kim! Jestem z ciebie taki dumny! - zawołał mężczyzna do małej dziewczynki.
Byli do siebie bardzo podobni. Oboje mieli blond włosy oraz jasną skórę, identyczne ułożenie oczu czy nosa. Jedyna różnica między nimi to oczy - mężczyzna miał bardzo niebieskie, wręcz błękitne oczy. Dziewczynki natomiast miały złoto-brązową barwę, które odziedziczyła po mamie.
A kim była ta dziewczyna wraz z jej ojcem? Oto Kimberly Crawford i jej tata, Peter.
Byli oni dla siebie wszystkim, bo mieli tylko siebie. Co prawda była jeszcze siostra Petera, Lily. Ale ona wyprowadziła się ponad 15 lat temu na drugi koniec kraju, a dokładniej do Kalifornii.
Ona i jej brat nie widzieli się od lat, ostatni raz był w Święta, ponad 10 lat temu.
Od tego czasu wiele się zmieniło, przede wszystkim Peterowi urodziła się córeczka, co do Lily - ona urodziła syna. To są jedyne fakty jakie wiedzieli o sobie, odkąd Lily się wyprowadziła. Nie utrzymywała kontaktu z rodziną, zupełnie jakby chciała się od nich odciąć, jakby byli dla niej problemem, obiektem wstydu.
              
 
-Tak Kim! Jestem z ciebie taki dumny! - zawołał mężczyzna do małej dziewczynki. Był z niej dumny jak jeszcze nigdy. Bo oto właśnie jego mała księżniczka zajęła pierwsze miejsce w zawodach karate. I to nie byle jakich, a krajowych. Transmisja na żywo, wielkie reflektory, mnóstwo ludzi przybył na ten turniej, nawet z drugiego końca świata.
Można było powiedzieć, że teraz o Kimberly Crawford dowiedział się cały świat, a dzięki jej zwycięstwu stała się bardzo popularna.
Pewnie ten fakt zachwyciłby nie jedno dziecko, a tym bardziej dziewczynkę. Jednakże to była Kimberly. Została wychowana przez ojca z pokorą i poszanowaniem dla drugiego człowieka, nigdy się nie wywyższała, nie robiła z siebie gwiazdy, mimo że stawała się z dnia na dzień coraz bardziej rozpoznawalna, wręcz popularna.
Dla niej liczyła się tylko jedna opinia, jej ojca i najlepszego przyjaciela. To właśnie jego uśmiech był dla niej najlepszą nagrodą. A gdy widziała smutek w jego oczach, starała się być jeszcze lepszą, osiągnąć więcej niż ktokolwiek śmiałby przypuszczać. Właśnie dlatego zaczęła uczęszczać na zajęcia z karate, by udowodnić każdemu kto w nią wątpił, że się myli. Udowodnić, że dziewczyna może robić wszystko.
Bardzo mądre i niezwykle dojrzałe postanowienie jak na 7-latkę, prawda?
Ale dziś nie musiała niczego udowadniać, w końcu udało jej się dotrzeć do celu, do którego dążyła 2 lata. Robiła postępy jak mało kto i jej sensei był z niej bardzo dumny, chyba tylko bardziej dumny był jej tata.
Peter chciał dla jego księżniczki jak najlepiej, nigdy jej niczego nie odmawiał, ale jej nie rozpuścił. Była ona idealnie zrównoważona pod tym względem.
Pewnie myślicie, że Kimberly jest jedną z tych bardzo śmiałych, towarzyskich i charyzmatycznych dziewczyn? I macie rację. Dziewczynka potrafi porwać tłum, oczarowuje każdego kto tylko spędzi z nią chwilę. Taka właśnie już jest. Jest po prostu sobą.


Kim leżała na łóżku z swoim tatą, który czytał jej "Kopciuszka". To była jej ulubiona bajka, w sumie jedyna jaką lubiła.  
-Tato, czy myślisz, że Kopciuszek marzyła kiedyś o znalezieniu księcia i o tym, że będzie mieszkać w zamku? - spytała dziewczynka 
-Nie wiem, skarbie. Możliwe, że nie marzyła o czymś takim. Prawdopodobnie marzyła o tym, że pewnego dnia spotka mężczyznę, który nie koniecznie musiałby być księciem, ale byłby księciem dla niej samej a ona dla niego księżniczką. 
-Czyli warto marzyć? 
-Oczywiście, że tak. To właśnie marzenia napędzają twoje czyny.  
Gdyby nie one, do niczego nigdy byśmy nie dążyli, nie mieli żadnych celów w życiu. Pamiętaj o tym, że często wszystkie wskazówki jakie są ważne w życiu, często są gdzieś ukryte. Na przykład ta książka -tu delikatnie zamknął książkę i położył na niej rękę- mówi jasno, by nie pozwolić nikomu sterować twoim życiem, by być szczęśliwym, cieszyć się chwilą.  
-Masz rację tato. - powiedziała dziewczynka po czym mocno wtuliła się w swojego tatę 


Leżeli tak przez dłuższą chwilę. Ojciec i córka, mocno się w siebie wtulając. Właśnie podczas takich chwil odczuwali, jak bardzo się potrzebują i kochają. Ile dla siebie znaczą i jak bardzo brakowałoby jednemu drugiej osoby, gdyby nagle zniknęła.
Nagle ich dom zaczął się trząść, dosłownie rozpadał się na kawałki. Peter pochwycił Kim w ramiona i wybiegł z nią z mieszkania. Wtedy usłyszał płacz małego dziecka oraz jego rodziców, to byli ich sąsiedzi. Peter postawił Kim na ziemi i szybko uklęknął przy niej. 
-Idź! - zawołała Kim do taty
-Biegnij na zewnątrz i zaczekaj na mnie tam. Ale nie bądź za blisko budynku. Kocham Cię. - odpowiedział jej tata zanim pobiegł pomóc sąsiadom
Ostatnie słowa jakie do siebie powiedzieli to było "Kocham Cię" a ostatni gest to rozłączenie rąk, które do tej pory mocno ściskali. Po tym rozstali się.

http://amycz.tumblr.com/

Kim zgodnie z poleceniem taty wybiegła z budynku i oddaliła się jak najbardziej, jednak nie na tyle, by nie ujrzeć Petera, kiedy wyjdzie z budynku. Jednak to się nie stało kiedy tego się spodziewała.
Czekała i czekała. Wtedy pojawiła się policja, każdego kogo zastała przed budynkiem zabierała do radiowozu. Z Kim stało się to samo, mimo że błagała, krzyczała i wyrywała się, również została zabrana. Nikt nie chciał słuchać o tym, że tam, w tym budynku został jej przyjaciel, jej tatuś. 

-Kim...
-Kimberly - blondynka szybko poprawiła kobietę
-Dobrze. Kimberly, wiem że to może być dla ciebie trudne, ale może opowiesz mi co się stało tamtej nocy, kiedy ... -kobieta zawahała się na chwilę - kiedy było trzęsienie ziemi?
Dziewczynka zamyśliła się na chwilę, jej oczy spowiła delikatna mgła, zupełnie jakby odpłynęła. I w sumie tak się stało, wróciła ona do najgorszego dnia jej życia.
-Tata i ja leżeliśmy w moim łóżku. Tatuś jak zawsze czytał mi bajkę na dobranoc, wtedy akurat była to historia Kopciuszka. Bardzo lubię tą bajkę, opowiada ona o spełnianiu marzeń i dążeniu do wyznaczonego sobie celu. - psycholog, bo to właśnie z nią rozmawiała Kimberly, chciała już przerwać jej i poprosić, żeby opowiedziała o tamtej nocy, jednak coś ją powstrzymało - Potem mocno wtuliłam się w tatę i leżeliśmy tak długo, nie wiem ile, może godzinę, może dłużej. Wtedy właśnie zaczęło się trzęsienie ziemi. Miałam wybiec z budynku razem z tatą, ale usłyszeliśmy płacz dziecka i krzyki rodziców. Zawołałam, żeby tata biegł im pomóc. Rozstaliśmy się. Ja wybiegłam tak szybko jak tylko mogłam z budynku i się oddaliłam od niego, a tata został w środku. Myślałam, że zaraz przyjdzie, ale tak się nie stało. Wtedy właśnie przyjechała policja.
-Kimberly, przykro mi. Nie wyobrażam sobie jaki to ból stracić tatę.
-Ja nie straciłam tylko taty. - dziewczynka spojrzała z wielkim przejęciem i dojrzałością w oczach na kobietę - Ja straciłam jeszcze najlepszego przyjaciela.